Republika Athos, Grecja: Rozmodlone kraby i znikające sucharki.

Grecja.
Chalkidiki.
Athos.
Nikt nigdy nie słyszał o Republice Athos. Znajduje się ona w Grecji, na Półwyspie Chalkidiki. Gdy popatrzysz na mapę, zobaczysz bez wątpienia, że Chalkidiki ma trzy palce sięgające ku morzu. Jeden z tych palców to właśnie Republika Athos.
Spytasz: a co to za miejsce, ta Republika Athos? Jest to republika mnichów: stworzona przez mnichów, zamieszkana przez mnichów, i rządzona przez mnichów. Na samym końcu Republiki znajduje się święta góra Athos, być może najświętsza góra świata. To z niej promieniał blask prawosławia. To na górę Athos wchodzili mędrcy gnani chęcią spotkania Boga, a schodzili brodaci (koniecznie!) i błogosławieni, by nieść pochodnię chrześcijaństwa do wszystkich ludów ziemi. No, może nie do wszystkich, ale na pewno na Wschód: na dzisiejszą Ukrainę, do Rosji, i dalej. (Na Wschód, zawsze na Wschód!). Kobiety nie mają wstępu do Athos. Nikt nigdy ich tam nie wpuszcza.
Może to wydawać się dziwne, ale do samego Uranopolis – portu, z którego wypływa się do Republiki Athos – dotarłem wyłącznie z bardzo religijnymi ludźmi. Wiozący mnie autostopem kierowcy pochwalali mój zamiar. Tak dotarłem do portu, w którym załatwiłem wizę. Następnie poszedłem na plażę, wszedłem na pomost i usiadłem z nogami w wodzie. Spod kamieni wyszedł malutki, czerwony jak cegła krab i popatrzył w sposób, który – nie wiem czemu – wydał mi się wyjątkowo niemądry. Pooglądałem go, a on pooglądał mnie, po czym – dochodząc widocznie do wniosku, że to nie na mnie czekał – podreptał z powrotem między kamienie. Przysiągłbym, że mamrotał coś pod nosem, gdyby nie to, że kraby nie mamroczą i nie mają nosów. Być może była to modlitwa, zważając na świętość Athos.
Poszukiwanie dzikiego noclegu to prawie zawsze materiał na historię. Mój statek (do Athos prowadzi jedynie droga wodna) wypływał dopiero następnego dnia rano. Nie miałem zarezerwowanego noclegu w Uranopolis – bo i skąd miałem wiedzieć, kiedy tam dotrę? Aż do zmroku siedziałem więc na brzegu i ścigałem wzrokiem fale, które nieodmiennie mnie urzekają, gdziekolwiek jestem. Gdy zapadł już zmrok, włączyłem latarkę i ruszyłem wzdłuż plaży, by znaleźć miejsce na nocleg. Czy to nie ładny widok, taki szukający człowiek? Podobny do ducha, który snuje się po zamku z lampą oliwną, bo nie może zaznać spoczynku. A nie może, bo nie ma łóżeczka.
Kilkaset metrów dalej plaża zdziczała. Morze, piasek, a dalej zarośla. Znalazłem w nich otwór, który prowadził do małej enklawy. Było odrobinę stromo, ale udało mi się ukokosić w śpiworze, rozkładając naokoło mój dobytek tak, jakbym był w domu. Potem umyłem się nago w morzu, czując, że zmywam z siebie razem z brudem wszystkie grzechy. (Ciężko powiedzieć, czego było więcej). Nieśmiertelność morza, nieśmiertelność ducha, spotkanie w ciemności.
Wróciłem do śpiwora, wytarłem się, odziałem, i umościłem. Dźwięk fal tulił mnie do snu. Gdy będę stary, chcę zamieszkać nad morzem…
I wtedy: szmer, szuranie, szelest w zaroślach. Zignorowałem to – dzika, zwierzęca drobnica często nie daje mi spać. Zakładając oczywiście, że to jakieś małe zwierzątko. I znowu: chrobot, szum, zgiełk. Zaalarmowało mnie to. Wstałem i obejrzałem się naokoło, ale nic nie zobaczyłem. Otaczała mnie cisza. Położyłem się. I znowu! Malutki harmider, rwetes i tumult. Skupiłem zmysły na tym, skąd dochodził przydźwięk, i zlokalizowałem źródło. Złapałem latarkę i wycelowałem prosto w złoczyńcę. Oczy jak główki szpilek wydawały się jeszcze bardziej zaskoczone, niż ja. Patrzyliśmy na siebie – ja i złodziej – przez dobrych kilka sekund, zanim rabuś zrejterował, uciekając jednak z kawałkiem mojego sucharka w zębach.
– Nie cierpię myszy – bąknąłem pod nosem, i zwinąłem się mocniej.
Fale złagodniały, szepcząc kołysankę samotników.
Najnowsze komentarze